expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 4 grudnia 2012

love and marriage

Love and marriage, love and marriage
Go together like a horse and carriage
This I tell you brother
You cant have one without the other.

Karolina:- Myślę, że każdy zna ten kawałek Franka Sinatry głównie za sprawą amerykańskiego serialu komediowego "Świat według Bundych". Myślisz, że rzeczywiście miłość i małżeństwo to jedno? Ja na pewno nie. Zwłaszcza jako świeżo upieczona małżonka (blee) hehehe



Ania:- Przez Ciebie mam przed oczami oblesia na kanapie z łapą w gaciach! Zaraz jednak przywołasz mnie do porządku, więc już się dyscyplinuję ;) Myślę, że w dzisiejszych czasach miłość i małżeństwo coraz częściej nie idą w parze. Szkoda, bo ja pod tym względem jestem tradycjonalistką i uważam, że ślub jest naturalnym następstwem miłości. Tymczasem coraz częściej ludzie - mimo wielkiej miłości - nie są i nie zamierzają być małżeństwem (co mi osobiście zupełnie nie przeszkadza, jednak w tym kraju, ze względu na brak regulacji prawnych, jest to trudna sytuacja). Często też bierze się ślub z zupełnie innch pobudek niż uczucia - np. pieniądze, ciąża...



K:- ...albo takich jak ja? Tylko jak to nazwać? Szacunek do rodziców? Znakomicie żyło nam się "na kocią łapę", ale rodzice co jakiś czas marudzili, bardziej lub mniej dyskretnie. W końcu przetrawiłam to wszystko i pogadałam z Andrzejem. On nie był zachwycony, ale przekonywałam go, że jako para jedynaków też jesteśmy coś winni rodzicom, którym na tę myśl świeciły się oczy. Jego rodzice trzymali front - bo jak może nie być wesela (!), a moja mama - jako osobą wierząca - chciała ślubu. Rodzice tyle rzeczy robią dla dzieci, to i one mogą się czasem odwdzięczyć :) Poza tym pomyślałam, że nie chcę kiedyś żałować. No i zabrałam się do przygotowań, choć nie powiem, żeby cały biznes ślubny nie napawał mnie odrazą :)



A:- Ty byłaś taką obrończynią konkubinatu, że jak mi napisałaś o tym ślubie, sądziłam, że za 3 dni Ci przejdzie ;) O dziwo, nie przeszło. Wydaje mi się też, że może nawet sama przed sobą nie bardzo potrafisz się do tego przyznać, ale gdzieś w głębi duszy też tego od początku chciałaś. To nie Ty jesteś od "robienia wszystkim dobrze", więc o ile rodzice pewnie dali jakiś impuls, o tyle na pewno nie zrobiłaś tego tylko dla nich. Co to, to nie! :) Zresztą chyba nie żałujesz?



K:- Nie żałuję tylko dlatego, że przygotowania okazały się meeega przyjemne i chętnie uczyniłabym to swoim zawodem, no i oczywiście dlatego, że wesele było fajne, bo zgromadziłam tam wszystkich ważnych dla mnie ludzi. I dlatego zrobiłabym to jeszcze sto razy, ale sam ślub jest dla mnie kompletnie nieważny i nie jest, tak jak dla Ciebie, ukoronowaniem miłości. Ja miałam po prostu fajny melanż:) Nie byłam dziewczynką, która o tym marzyła i dostawałam ciarek na myśl o zaręczynach. SERIO!!! To nie było tak jak zwykle, że kobieta chce, tylko facet nie może się zdecydować. Zresztą tak jest coraz rzadziej. Aha, teraz mogę Ci powiedzieć, dlaczego nie używamy słów "mąż" i "żona". Otóż to ja wprowadziłam w domu zakaz używania tych słów - poza kontekstem żartobliwym - a to dlatego, że - jak dla mnie - od żony niedaleko do matki, a od matki do BABY. A baba to dla mnie taki twór, co siedzi w domu i zajmuje się wszystkimi, tylko nie sobą, a mąż staje się chłopem i tu możesz sobie powrócić do swojego wyobrażenia z poczatku rozmowy o oblechu z ręką w gaciach :)



A:- Aha, więc to tak... Myślę, że za bardzo demonizujesz słowa "mąż" i "żona". Wbiłaś się w pewne stereotypy (wg mnie, zupełnie nieprawdziwe) i tego się trzymasz. Ja w roli żony dobrze się czuję. Myślę, że podobnie byłoby z rolą matki, co nie oznacza, że zamienię się w babę. W żadnym wypadku! Dobrze wiem, że Ty też nie - bez względu na to czy jesteś żoną, konkubiną, dziewczyną... Zresztą wydaje mi się, że to taka domena współczesnych młodych żon. Nie chcemy pozostawać w cieniu mężów, żyć ich życiem i stawiać sobie za cel codzienne dwudaniowe obiadki. Chętnie poczytałabym opinie innych dziewczyn na ten temat, a Ty?



- Ja też :) Piszcie, piszcie, piszcie! :)
















Zdjęcia Karoliny wykonał za pomocą rewelacyjnych rączek, oka i sprzętu Łukasz Filipowski: www.lukaszfilipowski.pl

Zdjęcia Ani wykonał rewelacyjny, niezastąpiony oraz pełen pomysłów Tomasz Cichoń: http://cichontomasz.pl

7 komentarzy:

  1. Bliżej mi jednak do przemyśleń Pani Anny :) Jak najbardziej małżeństwo następstwem miłości i takie tam. Co nie zmienia faktu,że po ślubie to już różnie bywa. Nie uwierzę temu, kto mówi "nic się nie zmieniło". Na początku może i owszem ale nie po kilku latach. I przejście od roli żony do roli matki tez jest dla mnie czymś zupełnie naturalnym, co wcale nie wiąże się z zostaniem BABĄ zatopiona w garach i pieluchach :P Uważam, że jest to wspaniałe dopełnienie małżeństwa, które wcale nie przekreśla naszych planów zawodowych czy towarzyskich. Amen :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A zdjęcia piękne:)

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe to jest tylko moje wybrazenie "baby" i nawet nie wiem skąd ono sie wzięło, bo moja mama jest bardzo zadbana i elegancka kobieta więc z domu tego nie wyniosłam:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem w lekkim szoku po lekturze artykułu ;) Brawo za odwagę dla pani Karoliny..."ale sam ślub jest dla mnie kompletnie nieważny(...)". z taki słowami w państwie wyznaniowym (jak niektórzy określają Polskę) trzeba uważać.
    "Ja miałam po prostu fajny melanż:" Joł joł! ;)
    "Wyszłam za mąż, zaraz wracam"? Uważam, że do małżeństwa trzeba podejść poważnie, mam nadzieję, że Wy tak podeszliście i że za 5,10 lat powiecie: Warto było!" pozdrawiam, prawie stała czytelniczka

    OdpowiedzUsuń