expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 29 stycznia 2013

katalonia 4: gaudi


W ostatniej części katalońskiej sagi chciałabym Wam przedstawić dzieła niezwykłego architekta, jakim był Antonio Gaudi. Urodził się w połowie XIX wieku i zmarł w 1926 roku potrącony przez tramwaj. Ponieważ był człowiekiem skromnym i nie przywiązywał wagi do wyglądu, nikt nie zobaczył w nim barcelońskiego mistrza, więc umierał w szpitalu wzięty za kloszarda.
Jego przewodnią ideą było twórcze kontynuowanie osiągnięć architektury gotyku przy zachowaniu jej wewnętrznych, symbolicznych treści. Nawiązując do form organicznych, wprowadzał chętnie do swych budowli płynne, faliste linie, nieregularne rzuty, fantastyczne rzeźbiarsko ukształtowane elementy architektoniczne i bogate efekty kolorystyczne. 
Był konstruktorem najbardziej znanego kościoła w Barcelonie - Sagrada Familia, którego budowa trwa do dziś, ale jego projektu jest również wiele domów mieszkalnych. Ja kompletnie odleciałam, kiedy znalazłam się w położonym na wzgórzu Parku Gaudiego (Park Guell), gdzie wszystko jest jego projektu. Niesamowite rozwiązania i eksplozja barw sprawia, że z tego miejsca nie chce sie wychodzić. Jeśli będziecie w Barcelonie, poświęćcie przynajmniej kilka godzin na odwiedzenie tego miejsca, bo nie być tam, to grzech!

Sagrada Familia
Jest podzielona na trzy fasady przedstawiające życie Jezusa.
Wschodnia poświęcona jest narodzeniu i dzieciństwu Chrystusa,
zachodnia przedstawia mękę pańską, a południowa jego dzieje po zmartwychwstaniu.
 Park Guell
barceloński kameleon, ulubione zwierzę Gaudiego

Domki Jaś i Małgosia
Ławka, która jest jednoczesnie gzymsem na tarasie widokowym, ma długość 110m i w całości jest zrobiona z mozaiki
 Casa Batllo

Do przeczytania:
"Tajemnica Gaudiego" A. Carranza, E. Martin

Pozdrawiam,
Karolina

poniedziałek, 28 stycznia 2013

nie

Asertywność – w psychologii termin oznaczający posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. Jest to umiejętność nabyta.

Karolina: Wiesz, co to jest asertywność?

Ania: Czekaj..., zerknę do słownika  Niby wiem, ale wyłącznie w teorii. W praktyce wcale nie jestem asertywna i chociaż czasem mi to trochę przeszkadza... nie umiem inaczej.
Karolina: Ja uważam, że jestem, choć niektórzy postrzegają to jako egoizm. Jak byłam w podstawówce, mieliśmy 3-dniowy kurs asertywności. Nie pamiętam, w której to było klasie - 4, może 5. Przyszła do nas para psychologów i robili nam różne ćwiczenia. Myslę, że to pomogło. Pamiętam, że bardzo mnie to zaiteresowało i marzyłam, żeby zostać psychologiem:)
A jak rozumiesz asertywność?

Ania: Ja to rozumiem głównie jako umiejętność wyrażania własnego zdania - zwłaszcza w jakichś sytuacjach, kiedy ktoś usilnie stara się narzucić Ci swoją opinię, która w Twoim mniemaniu jest zupełnie błędna. Zazwyczaj w takich sytuacjach wtrącam to, co mam do powiedzenia, a "ekspert", z którym właśnie rozmawiam, kompletnie się ze mną nie zgadza, próbuje mnie zakrzyczeć, choć nie ma nawet jednego sensownego argumentu. To akurat nazywam zwyczajnie - głupotą, a wiadomo, że jest to przypadłość, na którą dotąd nie wymyślono leku. Nie wiem czy jest to brak asertywności, czy może raczej pragnienie świętego spokoju, ale znam ludzi, z którymi naprawdę nie ma sensu dyskutować. Nazywam ich ironicznie "ekspertami w każdej dziedzinie" - wiesz, jak ktoś nie zna się na niczym, to zazwyczaj myśli, że zna się na wszystkim  Szkoda na takich czasu i energii. Wracając do asertywności, to kluczowa wydaje mi się tutaj umiejętność odmawiania - nie na zasadzie: "nie, bo nie", tylko w taki sposób, żeby uświadomić drugiej osobie, że dany pomysł/prośba Ci nie odpowiada, bo np. masz już inne plany, itp. Ja w takich sytuacjach dwoję się i troję, żeby zrobić coś dla tej osoby, chociaż czasami nie jest mi nawet bliska. Powiem jednak szczerze, że lubię być potrzebna, więc na ogół staram się w taki sposób wszystko zaplanować i dograć, żeby móc zrobić to coś, o co zostałam poproszona. Ja chyba w ogóle jestem mało konfliktowa ;)

Karolina: Ty jestes dziwnym przykładem akurat, bo potrafisz być asertywna w dziale "dyskusja", ale ciężko Ci to przychodzi w dziale "czyny". Wiesz, ludzie mi często zarzucają, że wiele rzeczy nie chce mi sie robić z lenistwa czy z czystego egoizmu, ale w moim mniemaniu to właśnie asertywność. A to dlatego, że wiele osób zwyczajnie nauczyło się wysługiwać innymi i jeśli ciągle cos dla nich robisz, to oni się do tego przyzwyczajają i zawsze już będą mieć dla Ciebie jakieś zadania. Ty akurat po części to lubisz, ale ile było takich chwil w życiu, że miałaś dość? Uważam, że z tego rodzą się też małe frustracje, bo nie odmawiasz, ale też nie zawsze robisz to z przyjemnością (już nawet nie chodzi konkretnie o Ciebie, ale o ludzi). I tak - wkurzając się - rezygnujesz z jakiejś części siebie, po to, żeby "nie było Ci głupio", podczas kiedy ten ktoś już przeszedł do porządku dziennego nad tym, że się Tobą wyręcza i wcale nie jest mu z tym źle. Ja, mówiąc sto razy: "nie", za sto pierwszym powiem: "tak" i będzie to całkiem szczere "tak", bo będę czuła, że chcę to dla kogoś zrobić, a nie będzie to przymus, z którego nie potrafię się wykręcić.
Ania: Ale bywają też takie sytuacje, kiedy zgadzasz się na coś, choć Ci to wcale nie pasuje, bo się przejmujesz, co sobie ten ktoś pomyśli, czy się nie obrazi, itp. Ja to doskonale rozumiem, bo sama w tym konkretnym przypadku też bym nie odmówiła. Próbuję Ci jednak uświadomić, że z tą Twoją asertywnością, to jednak nie tak do końca...

Karolina: Tzn, że ja ją źle pojmuję, czy że to głupi wynalazek?

Ania: Tzn., że to ja miałam być tą nieasertywną, a nie Ty, a okazuje się, że Ty też - może nie jesteś, ale bywasz nieasertywna.

Karolina: BYWAM nieasertywna, tak jak Ty BYWASZ asertywna. Myslę jednak, że dzieje sie tak dlatego właśnie, że ludzie nie nabywają tej cechy. Gdyby każdy się tego nauczył, gwarantuję Ci, że nie byłoby głupio Ci odmówić, bo nikt nie miałby do Ciebie o to pretensji. I od razu świat staje się piękniejszy:) Nie jestem święta, bo sama wyręczam się innymi, ale gdyby oni od początku postawili mi jasne granice, to wiedziałabym, na co mogę sobie pozwolić. Nikomu też po 30 latach nie pękałaby żyłka i nie krzyczałby: "dość!", bo wystarczy od razu powiedzieć: "nie!" i oszczędzić sobie wielu lat hodowania żółci.

Ania: Pewnie tak, ale tutaj potrzeba dobrej woli dwóch stron - gdyby ludzie nie wyręczali się ciągle innymi i przynajmniej próbowali robić coś czasem sami, to nie musiałabyś się zastanawiać: odmówić czy się zgodzić...

Karolina: Czyli wnisek jest taki, że antonimem lenistwa nie jest pracowitość, tylko nieasertywość :), a idąc tym tropem ja wcale nie jestem asertywna, tylko zwyczajnie leniwa, dzięki :) 

Ania: hehe do usług :) Masz jeszcze jakieś pytania? ;)

Karolina nie :P








piątek, 25 stycznia 2013

"Irena"



Cześć!

Podzielę się dzisiaj z Wami jedną z niedawno przeczytanych książek :)

Jagna, Dorota, Irena – trzy kobiety, przedstawicielki różnych pokoleń, które z pozoru dzieli wszystko, a jednak tak wiele łączy…



„Irena” to powieść, którą Małgorzata Kalicińska napisała razem z córką – Basia Grabowską. Przeczytałam ją dosłownie jednym tchem. Można by rzec, że opowiada o konflikcie pokoleń, jednak problem tkwi o wiele głębiej.

Jagna - córka to młoda, wykształcona kobieta, która na co dzień haruje w korporacji, a od święta… na ogół odpisuje w domu na służbowe maile albo siedzi na Szklarni, gdzie z internautami dzieli się swoimi problemami egzystencjalnymi. Jej matka uważa, że dziewczyna nic w życiu nie osiągnęła. Sugeruje, że powinna wreszcie wyjść za mąż, urodzić dziecko. Przecież nie można tak żyć! Tak naprawdę ma głęboko zakorzenione wyobrażenie o córce – Jaga miała być kopią dziewczynki poznanej w Bieszczadach. Tymczasem jest jej całkowitym zaprzeczeniem. Dziewczyna jest twarda tylko „na zewnątrz” – w środku nie może pogodzić się z tym, że matka jej nie akceptuje.

Dorota jest dość nieporadna życiowo. Prowadzi wprawdzie własną działalność, jednak wszystkie ważniejsze sprawy załatwia za nią twardo stąpająca po ziemi córka. Zależy jej na dobrych relacjach z Jagusią, jednak nijak im to nie wychodzi… Dorota głęboko skrywa pewną tajemnicę – jej pierwszym dzieckiem był chłopiec, który umarł śmiercią łóżeczkową. Kobieta uważa to za temat tabu, z którym przez te wszystkie lata nie mogła się pogodzić. Sądzi, że Jaga nie powinna o niczym wiedzieć – w jej mniemaniu tak będzie lepiej.

Po kolejnej awanturze Jagna postanawia zerwać kontakt z matką. Definitywnie. Wtedy do akcji wkracza ta trzecia – Irena, przybrana babcia, która jest kobietą bardzo rozsądną. Wie, że Dorota musi w końcu zmierzyć się z duchami przeszłości, a Jagódka to mądra dziewczyna, która wszystko zrozumie. Czy misterny plan się powiedzie? Czy będzie happy end? Zachęcam Was do lektury tej książki! Warto!!!

Ja przygodę z Kalicińską zaczęłam dość nietypowo – od „Lilki”, następnie była „Irena”, a potem „Zwyczajny facet”. Wszystkie bardzo mi się podobały. Na półce mam już trzy tomy „Rozlewiska”, za które zabiorę się niebawem :)

Pozdrawiam,
Ania

środa, 23 stycznia 2013

miłość bliźniego swego

Cześć. I mnie dopadło w zeszłym tygodniu "coś" i dlatego już drugi tydzień siedzę w domu. Ale nie zamierzam rozwodzić się nad tegorocznymi odmianami grypy, sposobami jej leczenia i rozprzestrzenianiem się wirusów. Chciałam podjąć temat nieco innego "schorzenia".
Jakiś czas temu, kiedy na świecie panowała jeszcze jasność, a ja mogłam usiąść w słońcu na balkonie, przeczytałam wywiad z Agnieszką Grochowską - aktorką, którą bardzo lubię. Nie była to rozmowa promująca jakiś obraz, ponieważ opowiadała tam o wielu swoich filmach. Jeden tytuł zwrócił szczególnie moją uwagę, ponieważ jeszcze go nie widziałam i poruszał on rzadko dotykanego problemu - kazirodztwa. Postanowiłam więc jak najszybciej nadrobić zaległości i zobaczyć "Bez wstydu", rozbudzona opowieściami o kontrowersji. Po krótce: film opowiada historię młodego chłopaka, który wraca pod pretekstem wakacji do swojej siostry, która wysłała go pod opiekę do ciotki z obawy przed odpowiedzialnością. Po powrocie muszą znowu zacząć ze sobą funkcjonować. Najważniejszym wątkiem jest tu rodzące się (czy też powracające) uczucie młodszego brata do starszej siostry. Nie zamierzam rozwodzić się nad treścią, bo nie o tym tu mowa. 
W tego typu tematach oczekuję zadziałania na moje emocje i odwołania się do do moich tabu. Chciałabym po takim obrazie obronić zakazaną miłość lub stwierdzić, że mnie zirytowało lub obrzydziło. Niestety. Jedyne, o czym myślałam w trakcie, to: "która jest godzina?" i "kiedy to się rozwinie?". 




Film mnie zawiódł, a Kościukiewicz w roli Tadzika albo nie podołał, albo rola była tak słabo napisana. Nie widziałam tam emocji, wielkiego żaru lub nawet czystej ciekawości uprawiania seksu z własną siostrą. Za to niestety zobaczyłam chłopca, który bardzo chce być mężczyzną, ale niezbyt mu to wychodzi, jego ataki histerii są nieco karykaturalne. Szkoda.


Oglądając film w głowie miałam cały czas odwołanie do książki, jaką przeczytałam kilka lat temu, a która to jako pierwsza bardziej przybliżyła mi temat kazirodztwa. Mowa o "Środku lata" Małgorzaty Wardy. Książka opisuje śledztwo, jakie prowadzi dziennikarka po zniknięciu młodej dziewczyny. Rozmawiając z członkami rodziny i znajomymi dochodzi do nieoczekiwanych wniosków. Tekst trzyma w napięciu, bo zawiera także wątek kryminalny, ale poza nim odkrywamy jeszcze inną talię kart. Oczywiście, jak to zwykle bywa, tekst ma przewagę nad obrazem, ponieważ nie dostajemy gotowej interpretacji reżysera i aktorów, tylko sami kreujemy świat własną wyobraźnią. Jednak w tym przypadku nie jest to porównanie ekranizacji do powieści, ale porównanie emocji, jakie przekazują nam autorzy. Książkę czytałam jednym tchem i choć niekoniecznie zgadzałam się z postaciami, to sposób jej pisania sprawia, że mocno rozbudziła się moja empatia. 
Jest to moja (jak dotychczas) ulubiona książka Wardy. Małgosia przyznała mi kiedyś, że jej chyba też. Jedyne, co mi w niej przeszkadza, to okładka, bo skojarzyła mi się z plakatem do filmu "Czarna Dalia", ale kupując ją postanowiłam nie oceniać książki po okładce i... udało się :) 
Zachęcam Was do czytania i do oglądania również, bo może znajdziecie tam coś, czego ja nie znalazłam.





Wątki kazirodcze znajdziecie między innymi w:
- "Kwiaty na poddaszu" Virginia C. Andrews
- "Daniel i Ana" Michel Franco
- "Adwokat diabła" Taylor Hackword
- "Kaligula"
- " Moja siostra, moja miłość"  Vilgot Sjoman
...


Pozdrawiam
Karolina






czwartek, 17 stycznia 2013

wieża babel


- Która godzina? - Tak, jestem szczęśliwa, 
i brak mi tylko dzwoneczka u szyi, 
który by brzęczał nad tobą, gdy śpisz. 
- Więc nie słyszałaś burzy? Murem targnął wiatr, 
wieża ziewnęła jak lew, wielką bramą 
na skrzypiących zawiasach. Jak to, zapomniałeś? 
Miałam na sobie zwykłą szarą suknię 
spinaną na ramieniu. - I natychmiast potem 
niebo pękło w stubłysku. Jakże mogłam wejść, 
przecież nie byłeś sam. - Ujrzałem nagle 
kolory sprzed istnienia wzroku. - Szkoda, 
że nie możesz mi przyrzec. - Masz słuszność, 
widocznie to był sen. - Dlaczego kłamiesz, 
dlaczego mówisz do mnie jej imieniem, 
kochasz ją jeszcze? O tak, chciałbym, 
żebyś została ze mną. - Nie mam żalu, 
powinnam była domyślić się tego. 
- Wciąż myślisz o nim? - Ależ ja nie płaczę. 
- I to już wszystko? - Nikogo jak ciebie. 
- Przynajmniej jesteś szczera. - Bądź spokojny, 
wyjadę z tego miasta. Bądź spokojna, 
odejdę stąd. - Masz takie piękne ręce. 
- To stare dzieje, ostrze przeszło 
nie naruszając kości. - Nie ma za co, 
mój drogi, nie ma za co. - Nie wiem 
i nie chcę wiedzieć, która to godzina.


Na wieży Babel, Wisława Szymborska

Ania: Nie macie czasem wrażenia, że wasi faceci są trochę z innego świata? Niby mówią w tym samym języku, a jednak w innym, niby rozumieją, a jednak okazuje się, że na swój – im tylko znany – sposób, niby z Wami rozmawiają, ale czy „uhm, hmm, ehe, noo…” wypowiadane po Waszym kilkuzdaniowym monologu można w ogóle nazwać rozmową? Wiele razy zdarzyło mi się coś z Andrzejem ustalić, a potem okazywało się, że ustaliłam to raczej z samą sobą… To mnie chyba najbardziej irytuje – mówię np.: „obiad będziesz miał w lodówce, ja wrócę wieczorem”, a ten zdziwiony! Jasne, że dzień wcześniej mówiłam mu, dokąd i kiedy się wybieram, ale jednak jego mózg tego nie zarejestrował. Bywa też, że przyznaje mi rację, a nawet nie czai, co mówiłam. Potem dowiaduję się, że mu coś wmawiam! Chyba zacznę nagrywać nasze „rozmowy”, żeby w razie czego mieć dowody


Karolina: O tak! Zdecydowanie przydałoby się zacząć rejestrować! Ale mój głos chyba zmienił barwę i stał się dla niego niesłyszalny, chyba przyjęłam inne fale, bo kiedyś słuchał i rozumiał, potem tylko słyszał, ale nie słuchał, a teraz to już chyba nawet nie słyszy... Oczywiście nie jest tak zawsze, ale przytrafia się to coraz częściej. I to nie jedyna różnica między nami. Zobaczmy jak wyglądają nasze zakupy. Ja myślę, co ma być w lodówce, planuję, co ugotuje i co zawsze musi być w kuchni. Idę do sklepu i wychodzę z pełnym koszykiem, bo wiem, że poza śniadaniami, obiadkami i kolacjami możemy mieć gości, więc nie przyjmę ich z pustymi rękami. Kiedy Andrzej chodził do sklepu i prosiłam go o trzy rzeczy, to przynosił dwie...Teraz jest tak, że dostaje kartkę z listą i to jest fajne, kiedy kończy się miesiąc, a budżet topnieje, bo wiem, że nie będzie miał inwencji i nic poza rzeczami z listy nie znajdzie się w koszyku, ale na boga... Mówię: "masz tu listę, to i to kup tam i tam. Słuchaj, co do ciebie mówię, bo nie chcę jutro odbierac telefonów z pytaniami, co mówiłam", on odpowiada: "okej", ale nastepnego dnia dzwoni telefon i słyszę: "to gdzie ja miałem to kupić?" Żeby było proporcjonalnie, facet powinien mieć chyba dodatkową parę uszu, a kobieta tylko pół języka...

Ania: Nie gadaj, że mówisz do Andrzeja, co ma gdzie kupować! Myślę, że to jest stanowczo za wysoki level  Przecież to jest wręcz niewykonalne, żeby wybrać się na zakupy do kilku różnych sklepów... Andrzej jeździ na zakupy tylko do Biedronki i kupuje tam produkty z listy. Ewentualnie bez GPSa jest w stanie trafić jeszcze do takiej cukierni (bo to niedaleko). Przywykłam już do tego, że po jakieś inne rzeczy muszę jeździć sama, ale wydaje mi się, że pod tym względem Andrzeje nie są jacyś wyjątkowi. Słyszałam nieraz od koleżanek o facetach, którzy nie mają pojęcia, co to zakupy, ceny, itd. A wracając do tego, co napisałaś wcześniej, to pisałaś o swoim Andrzeju, a ja mam wrażenie, że czytałam o moim. On też kiedyś potrafił słuchać, chyba nawet interesowało go, co mam do powiedzenia, a teraz... niezupełnie.

Karolina: Powstało setki demotywatorów i memów na temat różnic między płciami. Większość z nich oczywiście pokazuje, jakie to kobiety są romantyczne i uczuciowe, a faceci jednowymiarowi. Oczywiście jest w tym dużo prawdy. Jest taki stand up na Comedy Central, który pokazuje, ile kobieta mieści rzeczy w głowie na konkretne hasło i ile ma skojarzeń, a facet w tym samym czasie potrafi pomyśleć tylko "ciastko". A kiedy są chorzy?! Kobieta, kiedy ma gorączkę, potrafi posprzątać, pozmywać i przygotować jedzenie, a facet? Już przy 37 stopniach umiera i biegnie po L4.

Ania: Nie wiem, jak u Was wygląda np. wstawanie, gdy trzeba gdzieś jechać rano, ale u nas jest mniej więcej taki schemat: 
7:00 dzwonią nasze budziki
7:02 ja wstaję, a A. pomrukuje coś niezrozumiałego
7:03 biorę prysznic, myję włosy
7:20 robię dla nas śniadanie
7:30 idę suszyć włosy i wstawiam wodę w czajniku z gwizdkiem
7:35 A. zwleka się z łóżka, człapie do kuchni, przekręca kurek, żeby czajnik przestał gwizdać - czasami zalewa herbatę, a czasami nie, po czym wraca do łóżka
7:40 ja: Andrzeeej, wstawaaaaj!
7:42 ja: Andrzeeeeeej, wstawaaaaaaaj!!
7:43 zrezygnowana zaczynam jeść śniadanie
7:45: ja: wstawaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaj!
7:50 kończę śniadanie...
7:51 ja: wstawaj do jasnej cholery!!!!!
A.: która jeeest? Cooo?! Tak późno?! Czemu mnie nie obudziłaś?!

Karolina: Nie, to akurat jest kwestia indywidualna, ale przypomniało mi się coś jeszcze. Nie wiem czy zauważyłaś, ale mężczyźni mają jedno hasło, które doprowadza mnie do szału - "po co?" Kobieta, jak wiadomo, jest doskonałym strategiem i planuje wiele rzeczy do przodu. Fakt jest taki, że jeśli dostaniemy w prezencie wolny czas, to wykorzystujemy go na myślenie i przychodzi nam do głowy masa kreatywnych rzeczy, takich jak wakacje, zakupy, kursy i coś, czego mężczyźni nienawidzą pasjami... remont :P Ale bez względu na to, co wymyślę, na ogół słyszę to cholerne "po co?". Rzecz jasna ono dotyczy rzeczy, w które chcesz zaangażować faceta, bo jeśli coś przyjdzie ci do głowy i do realizacji wystarczysz sama sobie lub skołujesz sobie kogoś innego, to jest okej.

Ania: Dla mnie jednak najbardziej spektakularne jest to, że kobiety (nawet, gdy nie są przyjaciółkami i znają się przelotnie) na ogół rozumieją się bez słów. Wystarczy, że w tym samym momencie zobaczą coś lub usłyszą - jedno spojrzenie, wymowny uśmiech i od razu obie wiedzą, o co chodzi. Wyobrażasz sobie, że próbujesz dać coś facetowi do zrozumienia i chcesz to zrobić w bardzo dyskretny sposób? Ty dwoisz się i troisz, a on nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Często - bo nie wie przecież, co to znaczy DYSKRETNIE - zadaje nawet przy tym pytania! Ja dawno temu - jeszcze nieświadoma tych wszystkich damsko-męskich zależności - podejmowałam próby... Oczywiście już dawno przestałam.

Karolina: Oni rozumieją się bez słów tylko tylko wtedy, kiedy pada hasło "co pijemy?".  A zauważyłaś, jak oni się postrzegają? Kobieta - nawet jak jest najpiękniejsza - to nosi ze sobą całą masę kompleksów, a koleś - nawet jak jest totalnym burakiem - ma więcej w obwodzie brzucha niż wzrostu, czoło zrobiło się nieco wyższe, to i tak myśli, że jest bogiem seksu i nie ma laski, która by mu się oparła. Aaaa i jeszcze wygląd. Znowu muszę odwołać się do cholernego "po co?", bo co za różnica czy ten sweter jest zmechacony, a te spodnie mają wypchane kolana? No i czy to istotne, że na imprezę, do pracy i do restauracji zakładają to samo? Panowie: chcecie żeby kobiety były dla Was zawsze atrakcyjne, pięknie wyglądały i pachniały? To teraz będzie odkrycie! : to działa w dwie strony. Też chcemy przed jakimś wyjściem powiedzieć: "wow, kochanie, pięknie wyglądasz". No i będzie nam bardzo miło, jeśli sami poczujecie potrzebę kupienia sobie czegoś nowego. Jasne, że nie marzę o facecie, który spędza więcej czasu w łazience niż ja i zna najnowsze trendy modowe, ale fajnie, jeśli przeciętny facet będzie miał coś więcej niż własną gąbkę, szczoteczkę do zębów i ręcznik.

Ania: Pozwolę sobie zakończyć cytatem: "Przecież ja wszystko mam! Niczego nie potrzebuję!"...

sobota, 12 stycznia 2013

katalonia 3 : barcelona


Cześć. Tego miasta nie musze nikomu specjalnie przedstawiać. Nawet jesli ktos nigdy tam nie był to na ogół ma miłe skojarzenia. Mężczyźni zapewne z piłką nożną, a kobiety z urokami miejsca i zakupami. Bardzo żałuję, że nie mogliśmy być tam dłużej, ale mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy, i to nie raz.
Przedstawiam Wam część Barcelony widzianą naszymi oczami :)

Polecam ksiązki Eduardo Mendozy, Carlosa Ruiz Zafona i film  Allena "Vicky Cristina Barcelona".

Pozdrawiam
Karolina

czwartek, 10 stycznia 2013

mall generation


Ania: Oglądałam nie tak dawno "Salę samobójców" i chociaż uważam, że niektóre momenty są dość mocno przesadzone, to film stał się bodźcem (a raczej jednym z nich) do przemyśleń dotyczących współczesnej młodzieży. Może nie ma się czym chwalić, ale ja w czasach licealnych nie miałam nawet w domu Internetu, a dzisiaj to aż nie do pomyślenia. Zauważyłaś, że między nami a współczesnymi powiedzmy 14-17-latkami wytworzyła się niemal przepaść? Raz, że czasem trudno zrozumieć, w jakim języku mówią, dwa - często żyją właśnie w jakiejś cyberprzestrzeni. Nie powiem, bo my same gadamy najczęściej za pośrednictwem facebooka, ale to z racji odległości - na zasadzie jak się nie ma, co się lubi... Tymczasem obserwuję na co dzień pewną 18-latkę, która nie rozstaje się z Internetem, bo z niego się najczęściej uczy (podręczniki - mimo swojej obecności w szafce - są chyba passe), tam rozmawia ze znajomymi, itp. Gdy jednak pisze jakieś prace, referaty, korzysta z prawdziwej, a nie wirtualnej literatury, więc nie należy tak w 100% do internetowego pokolenia. Wracając do różnic pokoleniowych - ja i tak mam ułatwione zadanie, bo mam młodsze rodzeństwo. A jak Ty to widzisz? Co np. powiesz na to:



Karolina: Ja jestem pomiędzy. Nie czuję się grzybem, który nie wie jak ugryźć temat, ale też oczywiście nie dorastam do pięt ludziom śmigającym pomiędzy elektronicznymi nowościami. Określam siebie raczej mianem "dziecka telewizora", czyli coś, co jest pomiędzy pokoleniem "kasprzaka" i Internetu. Komputer miałam późno, ale od razu z łączem. Uważam, że jest to meeega przydatna rzecz, ale - jak każda na świecie - ma swoje minusy. Nie mam rodzeństwa, ale mam wśród znajomych kilka osób młodszych ode mnie. Oni często rzucali różnymi hasłami i sloganami, dlatego żeby nie wyjść na idiotkę, zaczęłam się bardziej zagłębiać. Niestety to, co zastałam, zaczęło mnie troche przerażać, bo faktycznie zobaczyłam, jak wielka jest przepaść. Mam 28 lat i nie załapałam się dzięki Bogu na gimnazjum. Ty jestes jego pierwszym, eksperymentalnym rocznikiem, więc jeszcze nie zdążyłaś się zepsuć, każdy następny jakby kopał tunel między nami. 

   Ania: Ja też nie czuję się grzybem, ale jednak koleżanki mojej siostry (8 lat różnicy) na ogół wolą zwracać się do mnie per "pani". Przyznasz, że jest to jednak wyraźny sygnał... A co Ty sobie tak dodajesz lat? Do urodzin jeszcze "kawał czasu", a już piszesz, że masz 28? Ja mam 26 :)

Karolina: No tak dodałam sobie całe 10 dni :)
Ania: A wracając do tematu dzieciaków, to ja zdecydowaną większość czasu spędzałam na dworze (Ty pewnie na polu), a teraz jakoś trudno im się oderwać od tych swoich zabawek - komputerów, telefonów, playstation...

Karolina: Oderwać to mało powiedziane. Ozywiście mogą spędzać cza poza domem, bo mają swoje smartphony, iphony, ipady... Dziś wszystko dzieje się szybko, zbyt szybko. Kiedyś ktoś miał jakiś pomysł i zanim wdrążył go w życie, to musiało chwilę upłynąć, a dziś ludzie boją się wchodzić na strony internetowe, bo kilka minut, godzin, dni temu ktoś to coś już przed nimi wymyślił. No i tak rodzi sie frustracja. Zaglądasz na blogi, portale społecznościowe, a tam każdy pokazuje w pigułce, jak wygląda jego życie, a że na ogół czymś się chwali, to zaczynasz czuć żal, że Twoje jest takie zwyczajne, a inni mają takie fascynujące. No i jeszcze to "wszystkowiedzenie"! Dziś każdy małolat to współczesny Leonardo Da Vinci. Wszystko już widział, wszystko wie, ma na wszystko sposób i receptę... Ale zabierz mu Internet... Dzieciaki spędzają woly czas w centrach handlowych. Dziś jak powiesz "galeria", to nikt nie myśli już o miejscu, w którym prezentuje się sztukę.Popijają kawkę ze Starbucksa, robią sobie zdjęcia w łazienkowych lustrach, a potem to wszystko relacjonują, oceniają, komentują... Dziś każdy ma syndrom celebryty i każdy chciałby być na świeczniku. Owszem, możesz się od tego odłączyć, nie korzystać i żyć tym "prawdziwym" życiem, ale z drugiej strony takie są teraz realia i to powoli zaczyna być tą prawdą. Czy z tego korzystam: tak. Czy mi się to podoba: nie, ale nie chcę się sama oszukiwać, że takie cyber życie nie istnieje, i że ono może mnie nie dotyczyć, bo jeśli chcę być dziś na bieżąco, to niestety muszę się tym ubabrać.

Ania: A mnie jakoś zupełnie nie zależy, żeby być na bieżąco. Mam laptopa, który służy mi do pisania i jakiejś prostej grafiki, więc nie musi to być nie wiadomo co, mam telefon - od lat ten sam, bo się przyzwyczajam i zwyczajnie nie chce mi się uczyć obsługi nowszego modelu, jeśli chodzi o te wszystkie i... coś tam, to nawet nie rozróżniam. Nie powiem jednak, że mi z tym źle. Gdybym chciała, poszperałabym w sieci i się doedukowała, tylko po co? Jeśli kiedyś będziemy miały dzieci, to z czasem trzeba będzie zacząć się lepiej orientować. Póki co jest mi to zbędne :)

Karolina: a mnie to trochę jara, lubię gadgety i mam do nich jakiegoś rodzaju łatwość, ale staram się też nie przesadzać z tym wirtualnym światem i kiedy mam wolne dni, kompletnie nie korzystam z komputera. Czuję, że takie małe "odwyki" sprawiają, że jeszcze nie jestem uzależniona.
Ania: Ja mam jedynie manię sprawdzania poczty. Tłumaczę to sobie swoją pracą - że klient nie będzie czekał w nieskończoność na odpowiedź, ale wiem, że to pewnego rodzaju uzależnienie, bo gdy nie mam do niej dostępu przez kilka godzin, to się stresuję. Może nie dzieli nas w takim razie od tego internetowego pokolenia przepaść, tylko zaledwie niewielki murek?...


P.S.  Karolina poleca:
- "Dzieciaki"( "Kids" 1995 r) reż. Larry Clark
Myślę, że otrzeźwi każdego myślącego widza. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam go na VHS nie wierzyłam, że takie rzeczy mogą mieć miejsce, ale choć z opóźnieniem to jednak niestety dociera do nas wszystko.
- "Galerianki" 2009 reż Katarzyna Rosłaniec
Tego tytułu zapewne nikomu nie muszę przedstawiać.
- "Sala samobójców" 2011 reż Jan Komasa
Wspomniany wcześniej przez Anię. Mało kto nie widział tego filmu. Ja nie jestem jego największą fanką, choć faktycznie jest on w jakiś spoób przełomowy.
- "Bejbi blues" 2013 reż. Katarzyna Rosłaniec
Własnie wróciłam z kina i choć wiele rzeczy nie jest mi obcych i domyśliłam się zakończenia to jednak czuję, że dostałam tym obrazem w pysk. Mam nadzieję, że takie filmy, jak te wyżej wymienione każdy nastolatek odbierze jako solidne grożenie paluszkiem, a nie tylko jako półtoragodzinną rozrywkę.