Cześć. I mnie dopadło w zeszłym tygodniu "coś" i dlatego już drugi tydzień siedzę w domu. Ale nie zamierzam rozwodzić się nad tegorocznymi odmianami grypy, sposobami jej leczenia i rozprzestrzenianiem się wirusów. Chciałam podjąć temat nieco innego "schorzenia".
Jakiś czas temu, kiedy na świecie panowała jeszcze jasność, a ja mogłam usiąść w słońcu na balkonie, przeczytałam wywiad z Agnieszką Grochowską - aktorką, którą bardzo lubię. Nie była to rozmowa promująca jakiś obraz, ponieważ opowiadała tam o wielu swoich filmach. Jeden tytuł zwrócił szczególnie moją uwagę, ponieważ jeszcze go nie widziałam i poruszał on rzadko dotykanego problemu - kazirodztwa. Postanowiłam więc jak najszybciej nadrobić zaległości i zobaczyć "Bez wstydu", rozbudzona opowieściami o kontrowersji. Po krótce: film opowiada historię młodego chłopaka, który wraca pod pretekstem wakacji do swojej siostry, która wysłała go pod opiekę do ciotki z obawy przed odpowiedzialnością. Po powrocie muszą znowu zacząć ze sobą funkcjonować. Najważniejszym wątkiem jest tu rodzące się (czy też powracające) uczucie młodszego brata do starszej siostry. Nie zamierzam rozwodzić się nad treścią, bo nie o tym tu mowa.
W tego typu tematach oczekuję zadziałania na moje emocje i odwołania się do do moich tabu. Chciałabym po takim obrazie obronić zakazaną miłość lub stwierdzić, że mnie zirytowało lub obrzydziło. Niestety. Jedyne, o czym myślałam w trakcie, to: "która jest godzina?" i "kiedy to się rozwinie?".
Oglądając film w głowie miałam cały czas odwołanie do książki, jaką przeczytałam kilka lat temu, a która to jako pierwsza bardziej przybliżyła mi temat kazirodztwa. Mowa o "Środku lata" Małgorzaty Wardy. Książka opisuje śledztwo, jakie prowadzi dziennikarka po zniknięciu młodej dziewczyny. Rozmawiając z członkami rodziny i znajomymi dochodzi do nieoczekiwanych wniosków. Tekst trzyma w napięciu, bo zawiera także wątek kryminalny, ale poza nim odkrywamy jeszcze inną talię kart. Oczywiście, jak to zwykle bywa, tekst ma przewagę nad obrazem, ponieważ nie dostajemy gotowej interpretacji reżysera i aktorów, tylko sami kreujemy świat własną wyobraźnią. Jednak w tym przypadku nie jest to porównanie ekranizacji do powieści, ale porównanie emocji, jakie przekazują nam autorzy. Książkę czytałam jednym tchem i choć niekoniecznie zgadzałam się z postaciami, to sposób jej pisania sprawia, że mocno rozbudziła się moja empatia.
Jest to moja (jak dotychczas) ulubiona książka Wardy. Małgosia przyznała mi kiedyś, że jej chyba też. Jedyne, co mi w niej przeszkadza, to okładka, bo skojarzyła mi się z plakatem do filmu "Czarna Dalia", ale kupując ją postanowiłam nie oceniać książki po okładce i... udało się :)
Zachęcam Was do czytania i do oglądania również, bo może znajdziecie tam coś, czego ja nie znalazłam.
Wątki kazirodcze znajdziecie między innymi w:
- "Kwiaty na poddaszu" Virginia C. Andrews
- "Daniel i Ana" Michel Franco
- "Adwokat diabła" Taylor Hackword
- "Kaligula"
- " Moja siostra, moja miłość" Vilgot Sjoman
...
Pozdrawiam
Karolina
Widziałam film i też niespecjalnie mi się podobał. Książkę chętnie przeczytam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKurde, wydawało się na początku ciekawe, ale teraz widzę, że nie mam czego żałować, że nie oglądałam ;) A tej książki muszę poszukać w bibliotece, bo zapowiada się ciekawie ;D
OdpowiedzUsuńPoszukaj koniecznie, a nawet kup, bo naprawdę uważam,że warto. Bardzo lubię sposób narracji jaki Małgosia stosuje w swoich książkach- jesteś w stanie utożsamić się lub zżyć z każdą postacią.
Usuń