Cześć.
Jak leci? U mnie - mam nadzieję - coraz lepiej. Moja "ukochana" Budka Suflera jednak miała rację śpiewając, że "po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój", ale to temat na osobny post.
Dziś chciałabym się zająć płytą, która sprawiła mi wielką przyjemność.
Dawida Podsiadło zobaczyłam po raz pierwszy w X factor, nie w tym, który wygrał, ale w pierwszej edycji. Natychmiast się zakochałam :) Zapałałam do niego taką miłością, jak do Ani Dąbrowskiej śpiewającej w Idolu piosenkę Kelly Price. Nie mogłam przeżyć tego, że nie przeszedł dalej. Ale jakaż była moja radość, gdy zobaczyłam go po raz drugi. Nawet wysłałam na niego smsa (drugi raz w życiu - pierwszy na Manuelę w Big Brotherze :)
Dziś z przyjemnością słucham jego płyty. Trochę żałuję, że puszczają go w radiu, ale mam nadzieję, że nigdy nie zobaczę go w wakacjach z radiem Eska, latem z radiem i innych bzdetach.
My, Polacy tak mamy ("że lubimy niskie ceny"), że lubimy sobie wyszukiwać odpowiedników. Polski Justin Biber, polski Brad Pitt... Jeśli już muszę znaleźć oryginał dla kopii, to dla mnie Podsiadło jest trochę jak Chris Martin - cudna barwa i znakomite tworzenie klimatu.
Pozdrawiam,
Karolina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz