expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 7 maja 2013

Fairy Tale





Karolina: Kiedy byłam mała, uwielbiałam baśnie. Poza tym, co czytali mi rodzice, pasjami oglądałam bajki Disneya. Moja ulubiona była historia Kopciuszka. Strasznie jarało mnie to, że biedna dziewczynka może zmienić się w księżniczkę. Oznaczało to, że każdy w życiu ma równe szanse przy – niekoniecznie – równym starcie. Z czasem tylko zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ona nie miała normalnego imienia, a jej matka chrzestna, która była wróżką, nie zabrała jej od złej macochy, tylko zjawiła się ze swoją różdżką, żeby poprawić jej outfit... Dziś telewizja zasypuje nas kopciuszkami, a wróżki są na każdym kroku, tylko zamiast różdżek mają w ręku karty kredytowe, a my potocznie nazywamy ich stylistami. I teraz – jako duże dziewczynki – uwielbiamy siadać przed telewizorem i oglądać „Diabeł ubiera się u Prady” śledząc metamorfozę bohaterki.
Kto by pomyślał, że bracia Grimm i Charles Parrault będą potrafili tak doskonale przewidzieć telewizyjną przyszłość i ukształtują rodzaj żeński od małych kobiet po te dorosłe. Troszkę tylko współczesnym umyka pointa i zapominają, że spotkało ją to dlatego, że była dobra, a nie dlatego, że miała na sobie szpilki od Louboutina.

Ania: Mała Ania miała bardzo dociekliwy móżdżek – do dzisiaj pamiętam, że moim głównym zmartwieniem podczas oglądania Smerfów było to, skąd wzięły się Smerfiaczki, skoro Smerfetka to jedyny dziewczyński okaz w ich wiosce, a jakoś nigdy nie była w ciąży i nie rodziła  Jak na 5-latkę, całkiem niezła rozkmina... Uwielbiałam też baśnie Andersena, a potem „Anię z Zielonego Wzgórza”. Jak to wygląda dzisiaj? Życie z bajką nie ma nic wspólnego, z czym dawno się pogodziłam. Nadal jednak bardzo lubię czytać książki, choć raczej nie o „cukierkowej” fabule. Wolę, gdy mnożą się komplikacje, a powieść bliska jest prawdziwemu życiu. Nie czekam na magiczną różdżkę czy złotą rybkę, która odmieni moje życie...


Karolina: A ja jestem zdecydowanie po stronie marzących. Może to trochę obciach, ale uwielbiam komedie romantyczne – nawet te najgłupsze. Uwielbiałam bajki dla dzieci, a teraz bardzo lubię te dla dorosłych. Myślę, że gdzieś tam w środku jestem Piotrusiem Panem w spódnicy i pewnie moje marzenia o pięknym życiu są efektem przedawkowania Disneya, ale kim byłby człowiek bez marzeń? Nie masz swojej Nibylandii, w której wszystko jest takie, jak sobie wymarzysz?

Ania: Czasem lubię układać sobie jakieś scenariusze i zastanawiać się, co by było, gdyby... Dotyczy to jednak określonych sytuacji, dążeń, więc nie mogę powiedzieć, że jest to jakaś Nibylandia. Znam jednak kilkoro "bajkopisarzy" - tak nazywam ludzi, którzy opowiadają historie „nie z tej ziemi”, w których są superbohaterami. Jest to jakiś sposób na życia 


Karolina: Hmmm... nigdy nie odlecisz, bo masz stopy zanurzone w betonie.  Więcej romantyzmu:) W niedzielę zaatakuję Cię dawką kobiecej kinematografii, może pomoże

Ania: hehe próbuj, zobaczymy 



















3 komentarze:

  1. A ja jednocześnie i po stronie twardo stąpających po ziemi, i po stronie marzących, zależnie od dnia i nastroju. Fajnie jest marzyć i fajnie jest twardo stąpać po ziemi, najlepiej wszystkiego po trochu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. a ile razy jest lepiej niż w jak najlepszej bacje? :) zdarza się i tak! :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń