"Gdy był mały to znalazłam go w ogródku..." tralala... Ja znalazłam go pod lasem. A było to tak: wybraliśmy się pewnej soboty na małą wycieczkę "w Świętokrzyskie". Jednym z naszych celów był Święty Krzyż. Gdy podjechaliśmy pod hotel, który znajduje się u podnóża, zauważyłam małego pieska. Wyskoczyłam z auta jak ostatni świr i pobiegłam wziąć go na rączki. Tuliłam, ściskałam i całowałam jak na Elmirkę (z Animków) przystało. Nikt się o niego nie upominał więc poszłam do hotelu zapytać czy nie zginął komuś piesek. Okazało się, że nie więc poszliśmy na górę i mały dzielnie nam towarzyszył. Oczywiście całą drogę słyszałam żebym się nie przyzwyczajała, bo mamy w domu już jednego psa i takie tam ble, ble, ble zupełnie dla mnie nieistotne, logiczne argumenty. W czasie tej podróży przez las już zdążyliśmy się pokochać i oficjalnie zostałam jego mamusią. Po powrocie na dół poszłam do hotelu, ale okazało się, że nadal nikt nie pytał o pieska. I wtedy zrobiłam cudowny uczynek, którego będę żałowała do końca życia- zostawiłam swój numer telefonu. Powiedziałam Pani, że jestem u cioci jeszcze dwa i biorę ze sobą swoją nową miłość.
Nasz pies nie przyjął go z otwartymi łapami, ale wierzę, że czas by to zmienił. Maniek- bo tak go nazwałam- chodził za mną krok w krok, zasypiał obok mnie i na mnie.
Tak narodziła się wielka miłość, którą musiałam zdusić w zarodku, bo wieczorem zadzwonił telefon i usłyszałam, że piesek jest kogoś z tamtej okolicy i po prostu im uciekł za starszym psem, który znał drogę powrotną.
Następnego dnia musiałam rozstać się z moim Maniusiem co skończyło się łzami, które i tak dzielnie dusiłam żeby nie wyjść na mazgaja. W zamian za niego dostaliśmy nalewkę czy tam wino (zdania są podzielone) domowej roboty, którą nawet nie zdążyłam się urżnąć ze smutku, bo wszyscy ją degustowali...
Pozdrawiam
Karolina i... Maniek