expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 2 kwietnia 2015

a woman's right to shoes

Kobiece prawo do butów to tytuł jednego z odcinków "Sexu w wielkim mieście". Kto jest równie zakochany w czterech przyjaciółkach z Manhattanu, ten wie o czym mówię, a kto nie, temu szybko tłumaczę. Carrie wraz z przyjacielem zostają zaproszeni na pępkówkę do koleżanki. Na miejscu okazuje się, że musza zdjąć buty, bo dwoje nieco starszych dzieci zaczęło raczkować. Po imprezie, kiedy powoli zbierają się do domu okazuje się, że ktoś zabrał buty Carrie. Być może nie było by w tym nic okropnego gdyby nie fakt, że pani domu nie bardzo się tym przejęła, że ktoś ukradł jej gościowi pantofelki od projektanta. Załamana Carrie krępuje się upomnieć o swoje, ale kiedy już zbiera się na odwagę i dzwoni zapytać jak poszło śledztwo w słuchawce słyszy kilkukrotne zbywanie. W końcu wybiera się do koleżanki, która nadal nie jest zainteresowana tematem, ale dla świętego spokoju postanawia oddać Carrie kasę za buty.


- Ile kosztowały?
- 485 $
- Chyba żartujesz?
- Tyle zapłaciłam.
- Dobrze, dam Ci 200$
- To krępująca sytuacja.
- Wydałaś tyle na buty?
- To szpilki od Manolo, kiedyś takie nosiłaś.
- Zanim zaczęłam normalnie żyć. Teraz mamy wydatki, dzieci, dom... 485 $ to duża kwota.
- Ja też żyję normalnie.
- Słuchaj Carrie, nie musimy płacić za Twoje ekstrawagancje. Nikt Ci nie kazał kupować takich drogich szpilek.
- Ale ktoś kazał mi je zdjąć.

Carrie jednak postanawia zadzwonić po kilku dniach raz jeszcze.Telefon przejmuje synek koleżanki pytając kto dzwoni:
- Halo, czy to Święty Mikołaj?




Uświadomiłam sobie, że na prawdę jestem jak Święty Mikołaj. Przez ostatnie lata dałam jej prezent z okazji zaręczyn, prezent ślubny i trzy upominki dla dzieci. Łącznie wydałam na nią i jej rodzinę 2300 $, a ona krytykuje mnie za moje buty? Wnioski nasuwają się same.










Nie martwcie się. Na końcu tego postu nie znajdzie się lista wystawionych rachunków dla każdego z osobna. Nie piszę też tego po to by kogoś urazić, w końcu robimy ludziom prezenty głównie dlatego, że sami tego chcemy. Chodzi tu głównie o to, że ludzie nie powinni się ich bezczelnie spodziewać, a przy tym wchodzić nam w życie ze swoimi butami, kupionymi niekoniecznie za 485 $.

W końcu ile razy w życiu ktoś z Was ofiarował coś komuś, a potem dowiedział się mimochodem, że obdarowany nagle stał się Waszym księgowym i w bezczelny sposób rozprawia o tym ile zarobiliście, ile wydajecie i na co Was stać, a w efekcie, choć jest to dziesiętny prezent dla niego w ostatnim okresie to nagle okazuje się zbyt skromny jak na wasze (szybko obliczone) możliwości finansowe.
Jeszcze podlejsza sytuacja rodzi się kiedy jesteś dobrze zarabiającą osobą samotną albo nieźle radzącą sobie, bezdzietną parą. Nagle okazuje się, że to przecież nic złego jeśli możesz wydać trochę swoich pieniędzy na kogoś innego lub na czyjeś dzieci. W końcu ty te pieniądze dostajesz z nieba i nie musisz ich wydawać na swoje fanaberie. Hello! Ludzie obok Ciebie normalnie żyją, mają rodziny, a Ty? Przestań być takim egoistą. W końcu i tak masz dużo.

- Gdybyś urodziła dziecko albo wyszła za mąż to ona też kupiłaby Ci prezent.
- Czyli jeśli nie wezmę ślubu i nie urodzę dzieci to dostanę figę z makiem?(...) Lubię obdarowywać ludzi, ale morał z tego taki, że ona nic mi nie da dopóki nie wyjdę za maż.

Przypomnijcie sobie ile razy szliście do kogoś z prezentem z jakiejś okazji lub nawet bez okazji, a teraz przypomnijcie sobie ile razy dostaliście coś od tej osoby. Dlaczego my, ludzie bezdzietni czy Wy, single zawsze będziemy tylko tymi, którzy musza obdarowywać,bo... bo mogą.
Czemu nikt nie pomyśli, że nam też będzie bardzo miło kiedy ktoś będzie o nas pamiętał, wyśle kartkę, złoży życzenia, czasem da jakiś upominek... I nie dlatego, że zrobiliśmy z jakiejś okazji imprezę, tylko ot tak, po prostu. 

Carrie załatwiła tę sprawę koncertowo. I tak na prawdę nie chodzi o dostawanie czy dawanie prezentów, ale o kobiece prawo do butów o możliwość przeżywania życia tak, jak chcemy bez ciągłego rozliczania nas przez innych i bez wytykania singlom czy bezdzietnym parom ich sposobu życia i mówienia, że im jest łatwiej. W końcu każdy ma w życiu to na co sam sobie zapracował i idzie ścieżką, którą sam sobie wybrał.

Cześć mówi Carrie. Dzwonię żeby powiedzieć, że biorę ślub, sama ze sobą. Listę prezentów znajdziesz w butiku Manolo Blahnika z góry dziękuję. Pa!

Pozdrawiam
Karolina





wtorek, 10 marca 2015

Facet jest chory.......

Tak, tak, drogie Panie - prędzej czy później, na tym czy innym etapie związku, we wtorek czy w sobotę, rano bądź wieczorem... Każdą z Was kiedyś to spotka. Nie łudźcie się - TO nadchodzi zawsze w najmniej oczekiwanym momencie - jak grzmot, gdy na niebie piękne obłoczki, jak śnieg w weekend majowy, jak tsunami - bo to po prostu kataklizm / pogrom / armagedon!

Zanim jednak pomyślicie, że Wasz luby umiera, zanim zaczniecie dzwonić po pogotowie, księdza czy egzorcystę (kolejność dowolna) musimy sobie coś wyjaśnić. Mianowicie... kiedy Wasz facet jęczy, stęka i sapie, zazwyczaj oznacza to, że lekko pobolewają go mięśnie / gardło / głowa (co oni mogą wiedzieć o migrenie?!). Gdy z kolei twierdzi, że potwornie mu zimno i ma gorączkę, zwykle jest to maksymalnie gorące 37,5 stopnia. Kiedy z kolei słania się na nogach i wygląda jak z krzyża zdjęty, może to oznaczać, że przespał cały dzień (bo przecież jest chory!), a ponieważ nie było Cię w domu, nie wpadł na to, by coś zjeść czy chociażby się napić.



Czy są na to jakieś sposoby? Czy da się zapobiegać (w myśl prastarej zasady: lepiej zapobiegać niż leczyć)? Odpowiedź jest krótka i jednoznaczna: NIE. Co robić?? Jak żyć?! Instrukcja poniżej:

1. PRZECZEKAĆ.
2. OKAZAĆ WSPÓŁCZUCIE.
3. ZAINTERESOWAĆ SIĘ.
4. PODTYKAĆ POD NOS LEKI, JEDZENIE I PICIE (z kaczką wstrzymałabym się do momentu aż temperatura skoczy do 38 stopni, ale jak tam wolicie)
5. SPOGLĄDAĆ Z TROSKĄ.
6. GŁASKAĆ PO GŁOWIE.
7. UGOTOWAĆ ROSOŁEK.
8. POD ŻADNYM POZOREM NIE WYMAGAĆ, BY COKOLWIEK ZROBIŁ (bo może Was podkusić, żeby skorzystać z okazji, że jest w domu)
9. CZYTAĆ BAJKI NA DOBRANOC.
10. SPRÓBOWAĆ SIĘ NIE ŚMIAĆ!!!!!!

Cóż, przy odrobinie wysiłku istnieje naprawdę spora szansa, że kataklizm uda się zażegnać w 2, góra 3 dni. Wasi faceci po prostu potrzebują czasem wrócić do dzieciństwa, chcą, by ktoś się nimi zająć, utulił, pochylił się nad ich straszliwym losem. Nie łudźcie się jednak, że zdołacie osiągnąć w tej materii level master - nie, nie, to potrafi tylko mamusia! :)

Mamy przesilenie wiosenne, słońce coraz śmielej się przedziera, dlatego muszę Was zmartwić: przypadki kataklizmów będą teraz dość częste. Trzymajcie się jednak zasad, przyjmijcie wszystko dzielnie na klatę (jak co dzień zresztą), a wszystko powinno zwieńczyć się HAPPY ENDEM!!! :D



A tak całkiem na poważnie... W dniu Waszego święta (choć jakoś tak 30 września bardziej do mnie przemawia) chciałabym życzyć Wam, drodzy Panowie, przede wszystkim zdrowia i może jeszcze tego, żebyśmy kochały Was tak mocno, jak na to zasługujecie, bo... fajnie, że jesteście!!!

sobota, 28 lutego 2015

lost in time

Cześć.

Nie mam czasu pisać, bo jestem taka zapracowana. ŻART. Nieśmieszny. Prawda jest taka, że mam bardzo dużo czasu, aż nadto, ale... się w nim zagubiłam. 
Na pewno każdy z Was zna to uczucie, kiedy pracujemy, zajmujemy się domem, mamy jakieś dodatkowe zajęcia albo jeszcze jesteśmy rodzicami i nasze życie dostosowane jest do trybu życia naszych dzieci. Przychodzą takie dni kiedy marzymy o czymś cholernie cennym czego kupić się niestety nie da - o czasie. 
Największym pragnieniem jest iść na zakupy, umówić się na spokojną kawę z przyjaciółką, usiąść w fotelu i słuchając muzyki poczytać książkę abo uwalić się w łóżku i opychając się śmieciowymi przekąskami oglądać ulubione filmy i seriale. Bez wyrzutów sumienia.
Na ogół gdy mamy jakieś wolne to albo gdzieś jedziemy albo- co gorsza- spędzamy ten czas w domu. A jeśli tak jest to wiadomo: robimy porządki.Trzeba odsprzątać dziury, które omijamy w trakcie rutynowych porządków, odszorować fugi, umyć okna no i jeszcze jak jestem w domu to może ugotuje coś mniej oklepanego, na co normalnie nie mam czasu. Zawsze potem mam do siebie pretensje, że nie tak to wolne miało wyglądać. Miałam mieć czas dla siebie. Przyjemny, samotny. No, ale okazało się, że nie potrafię i wypowiadam wtedy życzenie : chciałabym kiedyś bez żadnych konsekwencji móc nie pracować, tak długo żeby spełnić wszystkie swoje "leniuchowe marzenia" , żeby chciało mi się rzygać z nudów i żebym wreszcie chciała wrócić do pracy.
No i co? Po raz kolejny dam sobie w pysk i powiem: UWAŻAJ, CZEGO SOBIE ŻYCZYSZ.
I mam. pracuję w dziwnym systemie polegającym na humorze osoby decyzyjnej. Jak jest szczęśliwa to dostaję więcej godzin, a jeśli nie to mniej. Niestety tak bywa w świecie, w którym awanse dostają ludzie z przypadku, z braku innych kandydatów i swojego stażu, a nie przez wzgląd na kompetencje. Ale to już temat na inny post.
Nie, nie przymieram głodem. Tak. mam czas na wszystko, ale czy jestem z tego powodu szczęśliwa? Nie. Ponieważ znalazłam się w miejscu, w którym nie dysponuję swoim czasem z przyjemnością. Gdyby to wszystko odbywało się w moim domu, wśród moich przyjaciół to była bym zachwycona, ale tutaj muszę zdać się na swoją samotność.
Odrobina samotności może być niezwykle przyjemna, ale w jej nadmiarze może być już tylko źle. Stajemy się własnymi wrogami, non stop maglujemy w głowie coraz to nowe paranoje.
Pamiętam jak kiedyś moja koleżanka siedziała w domu i za każdym razem kiedy do niej przychodziłam trafiałam na totalny syf, dziecko płakało w pokoju, a facet, który zarabiał na dom jadł paluszki rybne, parówki i pieczone kurczaki z Tesco. Pytałam jej: co ty robisz? Przecież masz tyle wolnego czasu, mogłabyś posprzątać, ugotować i mieć go jeszcze masę dla siebie. A ona mówiła mi, że nie wie gdzie on jest, nie wie gdzie jest ten czas. Jej chęci do życia kompletnie uleciały i była zachwycona gdy zostawałam z dzieckiem a ona mogła pojechać na zakupy spożywcze.
Wtedy nie rozumiałam. Dziś rozumiem. Człowiek jest tak skonstruowany, że gdy ma dużo pracy marudzi, że nie ma na nic czasu, a kiedy go ma to nie potrafi go spożytkować i marudzi, że nie ma pracy.
Prawda jest jednak taka, że najwięcej zależy od tego na jakim etapie życia jesteśmy i czy nasz czas wynika z naszych chęci czy jesteśmy jego więźniami.
Mam teraz masę wolnego czasu, nie jestem na razie pełnoetatowym pracownikiem, ale niestety stało się to w złym momencie mojego życia, bo przez to czuję się bezużyteczna. Ten czas nie jest mój, nie potrafię z niego skorzystać, spożytkować go odpowiednio, bo go teraz nie chciałam. Nie potrafię się więc nim delektować. Zagubiłam się w tym czasie, ale mam nadzieję, że już niedługo odnajdę właściwą ścieżkę.

Pozdrawiam
Karolina